sobota, 29 października 2016

Ani ze mnie lepszy sort, ani gorszy czyli... ile znaczą dla mnie słowa polityków

Dużo słyszę opinii, że Polska jest podzielona, Polacy podzieleni, że dzielą nas politycy. Pytanie, czy to, co oni wygłaszają, wykrzykują musi wywoływać w nas aż tak wielkie emocje i czy nie powinniśmy raczej rozliczać ich z zupełnie czegoś innego. 


Przepraszam za ten wstęp, może trochę niejasny, ale za chwilę rozwinę temat. Sześć lat temu, przed wyborami samorządowymi w Skarżysku-Kamiennej gościł Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości. Jako dziennikarz lokalny z uwagą śledziłem tłumy telewizyjnych reporterów z Warszawy (z tzw. mainstreamowych mediów), goniących za prezesem z pytaniami "Co pan sądzi o tym, że Donald Tusk coś tam ble ble ble...", "Jak zagłosuje Prawo i Sprawiedliwość w tym i tym temacie", "Co dalej z komisją śledczą w sprawie X, Y, Z?". Prezes podążał niedostępny i dumny, reporterzy biegali za nim, sensu w tym nie było żadnego, ale kto by tam go szukał? Problemy Skarżyska nikogo nie interesowały. Liczył się pościg za prezesem i kto pierwszy zada mu kąśliwe pytanie w sprawie Tuska. Może prowincjusz ze mnie, w gruncie rzeczy prosty chłopak, nie znam świata wielkich mediów i polityki, może dlatego dziwiło mnie to, co stołecznym kolegom po fachu wydaje się to oczywiste? Z różnymi politykami lokalnymi, prezydentami, burmistrzami, wójtami, radnymi rozmawiałem, ale nigdy obie strony nie robiły z tego szopek. Może faktycznie ludzie na prowincji posiadają więcej oleju w głowie?

Mam już dość rozważań na temat tego, co powiedział Jarosław Kaczyński gdy "wyskoczył z kolejnej lodówki", czego nie powiedział, co miał na myśli, kogo uznaje za sort lepszy a kogo za gorszy. Zwolennicy traktują go jak zbawcę narodu, przeciwnicy pokazują niczym diabła wcielonego. Prawda jest tymczasem taka, że ani on zbawca, ani czort. Jarosława Kaczyńskiego, jak i każdego innego polityka powinniśmy rozliczać przede wszystkim z czynów, a nie z tego, co mówi na wiecach, ile miesięcznic smoleńskich obchodzi itd. Jak bardzo musimy być zakompleksieni, skoro aż tak bierzemy do siebie hasła o gorszych sortach? Od razu sami siebie ustawiamy w jednej albo drugiej grupie. Na co dzień toczymy walkę o byt rodziny i własny, bierzemy się za bary z życiem, mamy swoją wiedzę, umiejętności, błędy do poprawki, bagaż dobrych i złych doświadczeń. Czy aż tak bardzo musimy brać do siebie to, co wygadują politycy? Czy ich słowa (często nieprzemyślane, głupie, bezsensowne i zawistne) muszą od razu być dla nas miernikiem własnej wartości? Jest naprawdę czym się podniecać? Tylko gdy pozbawieni będziemy poczucia własnej wartości, ktoś inny zakwalifikuje nas do grup "prawdziwych patriotów", "komunistów", "złodziei", "lewaków", "moherów". Ha - kwalifikujcie mnie gdzie chcecie, jak wiem swoje i do własnego celu dążę!

Bardziej od tego, co wygaduje Kaczyński interesuje mnie więc, co robi dla oświaty, służby zdrowia, gospodarki, budownictwa i jeszcze wielu dziedzin życia, jak jego rządy (i jego partii), decyzje, wpływają na moje codzienne życie, moje oraz rodziny. Przyjdzie czas, że na swój sposób wystawię mu rachunek za to, co zrobił dla mnie, a nie co wygadywał na wiecach. Jemu i każdemu innego wybrańcowi narodu. Taki rachunek musi przedłożyć politykom każdy z nas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz